Młode pokolenie nie ma już złudzeń: koniec historii, tak ochoczo wieszczony jeszcze kilkadziesiąt lat temu, z każdym dniem staje się coraz bardziej namacalny. Koniec ten jednak w niczym nie przypomina utopijnej wizji wolnego, zunifikowanego i zuniwersalizowanego świata Fukuyamy. Na całym świecie pokolenia wchodzące w dorosłość muszą coraz częściej konfrontować się z konsekwencjami długoletniego wyniszczania środowiska naturalnego, łupieżczej polityki globalnego kapitału, lawinowo rosnących nierówności społecznych i grodzenia dóbr wspólnych. Młodzi ludzie muszą zmagać się z olbrzymią trudnością w zdobyciu miejsca do zamieszkania. Jeśli znajdą miejsce pracy, będzie to praca niestabilna, niepewna i najprawdopodobniej za stawkę, która nie pozwoli zagwarantować stabilnego życia. Żywność na całym świecie bezustannie drożeje. Coraz częstsze susze, powodzie i gwałtowne zmiany temperatur uniemożliwiają stabilny rozwój upraw, a ceny dyktowane są dodatkowo przez niebotyczne marże, jakie nakładają na żywność zawiązane w oligopol sieci dyskontów spożywczych. Z tego powodu młodzi ludzie, którzy mogliby dziś zakładać rodziny, żyją już jako dorośli pod jednym dachem z rodzicami, dokładają do pensji rodziców swoje głodowe stawki, a seks uprawiają ostrożnie, wiedząc, że ich dzieci miałyby życie jeszcze gorsze od nich samych. Całości nie sprzyja postępujące poczucie alienacji. Globalna pandemia wyostrzyła jedynie wieloletnią tendencję do indywidualizacji pracy i stopniowego zaniku społecznych więzi. Wydawałoby się, że gremia, które z kontestacji ideologicznych aparatów kapitalizmu uczyniły źródło własnego utrzymania: akademicy i akademiczki z rewolucją na ustach, artystki i artyści performatywnie przybijający się do chodników, lewicowi publicyści wieszczący nadejście „w pełni zautomatyzowanego, gejowskiego komunizmu kosmicznego”, starać się będą przede wszystkim przekroczyć alienację, o której postępie wraz z rozwojem kapitalizmu wiemy od co najmniej półtora wieku.
Tymczasem przez środowiska akademickie przetacza się wciąż echo wyświechtanego już zdania Lyotarda o zmierzchu wielkich narracji, Janion o końcu bohatera heroicznego czy Foucaulta o końcu człowieka jako historycznego konstruktu. Niezwykle potrzebna krytyka esencjalnych form dominujących tożsamości bardzo szybko zamieniła się w purytańską maszynę do rozpraszania już i tak zdezorganizowanych szczątków lewicowego etosu, podczas gdy prawdziwa władza, generująca coraz to większą niesprawiedliwość i wykluczenie, może dziś spać spokojnie, z rosnącą liczbą kolejnych zer na koncie. Sztuka współczesna, jeśli nie jest skoncentrowana na działalności czysto komercyjnej, nastawionej na maksymalizację zysków, pełna jest autoironii i dojmującego poczucia bezsilności. Nie bez powodu Fredric Jameson, podejmując się kompleksowego ujęcia związków postmodernistycznej kultury ze zmianami w obrębie samego zglobalizowanego kapitalizmu, za jeden z fundamentalnych wyróżników postmodernizmu uważa stosowanie pastiszu. Wyalienowane, sfragmentaryzowane i wyzute ze swych dziejowych tożsamości społeczeństwa, pod postacią pastiszu wskrzeszają upadłe i puste języki bez wiary we właściwe ich działanie i znaczenie. Podobnie jak w przypadku filozofii, sztuka współczesna zajęła miejsce społecznego kontestatora, który gmatwa się w naśladownictwie upadłych form działania i fraktalnie piętrzących się krytykach krytyk, traktując swoją samoświadomość jako wytłumaczenie własnej nieudolności w wytwarzaniu realnych zmian.
W tej atmosferze zbliżającego się niechybnie końca, niezbędny jest powrót do eschatologii pozytywnej, której wybuch przypadał na schyłek lat 80. i początek lat 90. ubiegłego stulecia. Tym razem jednak nie po to, by zachłysnąć się wizją fałszywego uniwersalizmu, niesionego przez wpływy w pełni zglobalizowanego kapitalizmu, ale po to, by znaleźć być może rysującą się wobec niej alternatywę, ginącą wówczas w radosnym gwarze wolnorynkowych ideologów.
„Jeśli świat ma mieć przed sobą jakąś przyszłość, nie może dłużej polegać na spontanicznych działaniach gospodarki kapitalistycznej. Musi zacząć opierać się na społecznościach, biorących świadomie odpowiedzialność za swój dobrobyt i swoją przyszłość. Czy będzie to oznaczać przejęcie przez rząd takich czy innych albo w ogóle wszystkich gałęzi gospodarki, wydaje mi się kwestią drugorzędną. Nie ulega wątpliwości, że przyszłości świata nie można pozostawić przypadkowości spekulacji wolnorynkowej” – powiedział Eric Hobsbawm w wywiadzie dla BBC w 1994 roku. Michael Ignatieff, który prowadził rozmowę, zrozumiał tę ogólnikową odpowiedź Hobsbawma jako jego rezygnację z socjalistycznych deklaracji i zapewne odebrał słowa rozmówcy za ostateczne potwierdzenie triumfu hegemonii liberalnej w trzy lata po upadku ZSRR. Dopiero dziś zaczyna być oczywiste, że ogólnikowy charakter wypowiedzi Hobsbawma nie wynikał z powszechnego wśród socjalistów w początkach lat 90. nawrócenia, ale z żarliwej chęci obrony fundamentów, bez których świat dosłownie się zawali. Jednym z nielicznych filozofów, którzy nie poddali się zachwytom nad triumfującą wizją kapitalistycznej eschatologii pozytywnej był Jacques Derrida. Jego duchologia przedstawiona w Widmach Marksa z roku 1993, wychodziła od słynnego pierwszego zdania Manifestu komunistycznego: „Widmo krąży po Europie – widmo komunizmu. Wszystkie potęgi starej Europy połączyły się w świętej nagonce przeciw temu widmu: papież i car, Metternich i Guizot, francuscy radykałowie i niemieccy policjanci”. W interpretacji Derridy, pisanej już po obwieszczeniu uniwersalnej hegemonii kapitalizmu, to właśnie w widmowej kondycji socjalizmu tkwić może jego największa siła. Socjalizm, zarówno ta jego gałąź, nazywana często socjalizmem utopijnym, jak i ta kojarzona z socjalizmem naukowym czy socjalizmem marksistowskim, od swoich początków stanowi odpowiedź na kryzysy wywoływane przez logikę kapitalistyczną. Można powiedzieć, że wszędzie tam, gdzie trwa ludzka eksploatacja, wszędzie tam, gdzie dla zysku zagrabia się wspólne nam wszystkim dobra, gdzie ogałaca się ziemię i niszczy ekosystemy, gdzie odbiera się społeczną tożsamość, słowem – wszędzie tam, gdzie pojawia się kapitalizm, tam też pojawia się opór, za każdym razem pociągający za sobą wizję nowego, sprawiedliwszego i wolnego od alienacji świata. Widmo socjalizmu świat nawiedzać będzie tak długo, jak długo istnieć będzie kapitalistyczna eksploatacja i niesprawiedliwość, choćby i głoszono wszem i wobec, że duch ten czosnkiem, krzyżem i modlitwą na zawsze został przepędzony.
Choć wspomniany już wcześniej Manifest komunistyczny zaczyna się widmową obecnością komunizmu, kończy się zawezwaniem do widma materializacji, równie słynnym, a może i słynniejszym od zdania otwierającego: „proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!”. I być może to właśnie zawezwanie stanowi dziś komunał równie istotny w drodze ku alternatywom wobec kończącego się świata. Czas, by odeszła postępująca alienacja, fragmentaryzacja i nadprodukcja indywidualnych tożsamości. Postmodernizm musi odejść. O siłach, które popchną świat ku zmianie, pisał Derrida w czasach, w których radykalna zmiana wydawała się niemożliwa, tak samo jak niemożliwa miała być już historia. Widmową potencję socjalizmu widzimy dziś za każdym razem, gdy na całym świecie wybuchają protesty przeciwko prywatyzacji dóbr wspólnych, dewastacji środowiska naturalnego, łamania praw pracowniczych i naruszania praw reprodukcyjnych kobiet. Bohaterki i bohaterów heroicznych, ich heroiczne czyny, widzimy za każdym razem, gdy trzeba stanąć przeciwko dzikim eksmisjom, choćby w pojedynkę, choćby narażając całe swoje życie na szykany ze strony potężnych i wpływowych. Bohaterki heroiczne widzimy wśród pracowniczek Biedronki i Amazona, gdy przewodzą strajkom w imię godnej pracy i godnej płacy, narażając siebie i swoje rodziny na utratę jedynego dostępnego zatrudnienia. Postawy heroiczne widzimy też wśród ekologów i ekolożek, które własnymi ciałami osłaniają drzewa przed gigantycznymi kombajnami. Widmo komunizmu, jak i idące za nim wizje lepszego świata, było, jest i będzie obecne. Pora więc wrócić do ostatniego zdania Manifestu, by wbrew postmodernistycznej niemocy, odbudować utracone, zbiorowe tożsamości. Na dobrodziejstwa postmodernizmu powinniśmy jednak patrzeć z uwagą i wziąć je sobie głęboko do serca. Krytyki posthumanistyczne i studia postkolonialne, nowe kierunki feminizmu i gender studies, a w końcu nowe narzędzia proponowane przez postoperaizm i neomarksizm są kluczowe dla budowy nowego, sprawiedliwego świata. Konieczne jest jednak stworzenie im przestrzeni, która uwolni je z izolacji akademickich gremiów i pozwoli na aktywne kreowanie rzeczywistości, wyrwanej z postmodernistycznego impasu.
Obraz: Karol Gawroński