„U nas nikt nie szepcze, tylko najebany drze ryja, kolega mi wczoraj opowiadał, jak siekierą na ognisko ściął drzewo pod ośrodkiem dla głuchoniemych, pytałem go, czemu to zrobił, a on mówi, że skoro to głuchoniemi to nikt nic nie usłyszy i nikt nie zadzwoni na policję”. – Piotr Marzec, wyciągnięte z rozmowy.
„Przestępstwo jest zbyt pożyteczne, aby można było marzyć o tak niedorzecznej i tak w końcu niebezpiecznej sprawie, jak społeczeństwo bez przestępstw. Bez przestępstwa nie ma policji. Co pozwala ludności zaakceptować obecność policji, kontrolę policyjną, jeśli nie lęk przed przestępcą? To cudowna gratka. On i tylko on usprawiedliwia tę tak nową a tak potężną instytucję”- Michel Foucault, Gry władzy.
„To jeden z najbardziej wstydliwych punktów dla naszych konkurentów politycznych, dla PSL i dla Platformy, bo w mniejszych miastach powiatowych, w miastach – stolicach gmin miejsko-wiejskich i gmin wiejskich – zamknęli ponad połowę posterunków policji. Wstyd. My te posterunki odbudowujemy.”- Mateusz Morawiecki, konwencja PIS we Wrocławiu: Zwyciężymy pracą i determinacją.
1
Lud Uruk błagał bogów, aby zesłali kogoś, kto pomógłby powściągnąć surową rękę ich władcy Gilgamesza. Ich modlitwy sięgnęły do Anu, boga gwieździstego nieba, ojca bogów, który wezwał do siebie Aruru, biegłą w tworzeniu. Aruru stworzyła w sobie istotę na podobieństwo Anu, wzięła kawałek gliny, splunęła na nią i rzuciła w step, tym samym tworząc Enkidu, kudłatego barbarzyńcę o nadludzkiej sile, który wychował się razem ze zwierzętami. Gilgamesz, po proroczym śnie, postanowił pojmać Enkidu, wysłał do niego prostytutkę, aby go uwiodła. Enkidu odbył z nią stosunek, przez co odkrył swoje człowieczeństwo, a zaprzyjaźnione zwierzęta zaczęły go unikać.
Enkidu i Gilgamesz stają się przyjaciółmi i razem zabijają potwora Huwawę, zesłanego przez bogów, aby strzegł krainy cedrów, w której heros i jego przyjaciel ścinają jedno z wielkich drzew.
Mit bohatera Gilgamesza, który to uciska lud Uruk, sprawując nad nim władzę i postać barbarzyńcy kogoś, kto finalnie, okazuje się przyjacielem herosa, wpisuje się w koncepcję władzy i występku. Enkidu był dzikim, zanim nałożono na niego ramy społeczne, obcował ze zwierzętami i one były mu bliskie, jego popędy jednak szybko zostały skierowane w stronę płciowości, odpowiadającej jednak ludzkiemu stosunkowi, permisywnemu popędowi i czerpaniu przyjemności, a nie zwierzęcej chęci rozmnażania.
Mamy do czynienia z dwiema siłami, uciskającym prawem, które stanowi Gilgamesz, z racji swojego statusu i kimś spoza kultury, prezentującym naturalne popędy, szybko przekonwertowanego przez ramy społeczne za pomocą przyjemności na przyjaciela, popierającego prawo. Jest to zmetaforyzowana opowieść o władzy i jej środkach, który użyte nawet na najdzikszych i najbardziej oddalonych od norm społecznych jednostkach, przeistaczają je w już nie nawet obywatela, ale przyjaciela panującego porządku.
2
Zmiennokształtny, dualizm w końcu, porzucasz ciało człowieka i stajesz się psem, ale jednak dalej coś ci mówi gdzieś z tyłu głowy czujesz, że nie możesz wysrać się na chodnik, robisz to jednak, żeby zagłuszyć ludzki głosik, srasz, na środku chodnika, czujesz niepokój, jednak, czujesz, że nie powinieneś tego robić, jednak twoje ziomki, warkotliwym śmiechem, zagrzewają cię do czynu, robi ci się trochę lepiej i wszystko idzie szybciej. Potem uciekacie, czujesz satysfakcję, jednak czujesz, że jesteś brudny, koledzy ci gratulują i aprobują twój czyn, ale czujesz, że oni też się jakby trochę oddalili, wszystko ma posmak gówna, a głosik z tyłu głowy wcale nie milknie.
Zawsze lub prawie zawsze czyn niesie za sobą odpowiedź wszechświata, materia odbita powraca razem z nieco wygłuszonym impetem, jak kauczuk, rzucony z balkonu na ulicę, która przyjmuje cios, chociaż niczym sobie nie zasłużyła, odbija piłeczkę, jednak ta już nie wzlatuje tak wysoko. Te odbicia, można porównać do uderzania przez książkę telefoniczną, występuje pewien bufor, który tłumi impet, nie zostawiamy śladów, a przecież to o nie się rozchodzi, brak drzewa, czy siniak na ciele, wszystko jedno, cokolwiek wypadałoby po sobie zostawić. Myślę, że cisza, którą niesie za sobą ścinanie drzewa, koresponduje z głuchym uderzeniem pięści w gruby tom, wypełniony nazwiskami i adresami, myślę, że obaj czyniący, wykonują swoją pracę ze łzami w oczach, mając świadomość, że ich akcja nie jest pełna, chcieliby przecież pełnej wolności, kto by nie chciał?
Błękitne światełko, gdzieś na końcu ulicy, widzę je jedynie kątem oka, któraś szyba, w którymś oknie ostrzegła mnie przed nadciągającym kolorem, błękit kusi, uspokaja, ja biegnę na czterech łapach, forma zwierzęcia, piana na pysku, wygiętym w grymasie, żądza błękitu, nieba, kusząca oferta spokoju, poddania się, życia na wymiar, ale życia, wolności z granicami, ale wolności, sikam szybko na ławkę, podnosząc jedynie łapę, to moje terytorium, niech o tym wiedzą, smród moczu i bordowa nierównomierna farba ławki, nijak się mają do sterylności, plastikowego błękitu.
Brak pełnej gamy wyrazu jest swego rodzaju kastracją, niesie za sobą złość, rozgoryczenie, nerwice, lepkie od potu ręce i przekrwione oczy, wieczory i poranki wypełnione smolistą substancją.
P.O.M. nie jest o ciszy, jest o krzyku tłumionym przez otaczającą krzyczącego mgłę, która zagłusza, ryk godny, dzikiego zwierzęcia, barbarzyńcy, który nie spełniając norm społecznych, rzuca się w wir walki, jest o tłumionej akcji, jest o ciele przywiązanym do drzewa, skopanym i pozostawionym, jest o wszystkich tych rzeczach na myśl, o których czujemy dyskomfort, gdzieś w brzuchu.
Przypomina płacz homoseksualisty, który próbuje odbyć stosunek z kobietą i laurkę, którą pozostawiamy na stoliczku szpitalnym pogrążonej w śpiączce matce.
Irytacja, chęć czucia, nieodpowiadający, głuchoniemy wszechświat i jeszcze to, że nie możesz dorzucić kamieniem do wieży kościoła, chociaż próbujesz od dwudziestu czterech lat.
Zwykłe „ruchać mi się chce” w kontekście wycia do księżyca, który nie odpowiada zbyt często w XXI wieku, może być performatywnym gestem porzucenia, płciowości, celibatem nakładanym przez celibatującego. Kryształowy dźwięk szkła dzwoni wobec sterylnego błękitu światła i przyjemnej ciemności chłodnej nocy, po upalnych i spalonych dniach dając poczucie raju, zawieszonego gdzieś pomiędzy strumykiem i wejściem na garaże, nie nieosiągalnej abstrakcyjnej wizji państwa niebiańskiego rządzonego przez wszech stwórcę, lecz będącego przyziemnym powiewem chłodnego powietrza, osuszającego mokrość koszulki i drażniącego już i tak zaczerwienione oczy.
Przemienieni w psy, podpalamy wielką wiklinową kukłę, w której płonie antagonista/ka rozmów toczonych od tygodni, wyszczekując swoje grzechy , wplatamy je w smugi szarego dymu, który zaniesie je bezpośrednio do boga, który, tak samo jak księżyc, nie odpowiedział nam jeszcze.
W zaułkach miasta spotykają się barbarzyńcy, piękni i wielcy, ssący mleko dzicy, rozmawiają gardłowymi głosami, przepalonymi alkoholem, przypominającymi warkot. Od fajek rozpalają kukły i ogniska, kapnomanci, ze smug dymu wychwytują swój los, rozcinają dżdżownice na dwie części, badając kierunek swoich pragnień.
Trzymajcie się chłopcy.
Obraz: materiały galerii